środa, 13 kwietnia 2016

V - Przez wrota zamku

Dedykuję ten rozdział mojej nowej czytelniczce - Queen OF Fog...

Przechodząc teraz , o siódmej rano przy puchońskich  dormitoriach dziewcząt z pewnością w pewnym momencie usłyszałbyś szepty. Podszedłbyś pewnie i przyłożył drzwi do dormitorium drugiego i usłyszałbyś...
-Nie, to nie wypali... - mruczała Kath padając na żółtą pierzynę.
-A umiesz coś lepszego? - spytała radośnie fioletowowłosa.
-No... nie - westchnęła i podeszła do łóżka Adrianne.
Wyjęła różdżkę spod wierzchu szafy i celując na poduszkę czarnowłosej powiedziała zdecydowanie:
- Locomotor poduszka!
Jednak poduszka ani drgnęła.
-Mówiłam, że trzeba zastosować mugolskie metody - warknęła. -SIÓDMA! WSTAWAĆ! - krzyknęła do ucha czarnowłosej, a ta od razu zerwała się z łóżka.
Kath i Tonks przybiły sobie piątki po czym zaprowadziły (czyt.wepchnęły) Wright  do łazienki.
Adrianne ubrała się w błyskawicznym tempie po czym razem z współlokatorkami udała się na śniadanie do Wielkiej Sali.
-Moje łokcie - jęknęła Tonks czołgając się przez tunel wydrążony w beczce.
-Nie marudź - powiedziała Kath. - No, już jesteśmy.
Pchnęła otwór beczki i wyszły wszystkie na korytarz.
-No to schody teraz - mruknęła Adrianne.
Po pokonaniu już wszystkich przeszkód, przez które musiały przejść, dziewczęta wreszcie stanęły na progu Wielkiej Sali.
-No... siadajmy - czarnowłosa kiwnęła głową na stół Puchonów.
Usiadły razem przy stole i zaczęły nakładać sobie śniadania na talerze.
-Dziewczęta! - koło nich niespodziewanie pojawiła się opiekunka ich domu, Pomona Sprout. - O to wasze plany!
-Dziękujemy - Kath odprowadziła uśmiechem  profesor zielarstwa po czym zwróciła się do Adrianne - Co dziś mamy?
-6:30 - 8:30 śniadanie, 8:45 - 9:30 zaklęcia z Gryfonami, 9:50 - 10:35 historia magii z Ślizgonami, przerwa na lunch itd., 12:00 - 13:30 dwie godziny Obrony Przed Czarną Magią z Krukonami, 13:30 - 15:00 obiad, 15:15 - 16:00 Transmutacja z Krukonami  - mruknęła. -Na OPCM i Transmutacji usiądą z moją koleżanką, ok? Mamy tylko dwie lekcje z Krukonami.
-Spoko. Tak będzie sprawiedliwie... - Tonks spadła z ławki.
Do Wielkiej Sali właśnie wleciały sowy. Białe, brązowe, szare...
-No wreszcie - Katherine rozpakowała pudełko przyniesione przez czarną sowę i wyjęła z niej dwie fiolki z jakimś eliksirem po czym szybko włożyła je do kieszeni. - Chodźcie, trzeba spakować książki - powiedziała i zanim zdążyły zaprotestować zaciągnęła je do ich dormitorium.
-Ok - Katherine otwarła torbę. - 3 pióra, kałamarz, kilka rolek pergaminów, książka od zaklęć... - wpakowała wymienione rzeczy do torby.
-Chodźmy już - ponagliła je wesoło Tonks.
Gdy już wreszcie - po licznych poszukiwaniach - dotarły pod salę Zaklęć zobaczyły sporą grupę Gryfonów i stojącego koło nich...
-Filch - jęknęła Kath. - Będą kłopoty...
-Jakim prawem znaleźliście się o całe piętro od klasy, hę? Wytłumaczycie to jakoś?! - usłyszały głos woźnego.
-Cóż... nasz Pokój Wspólny jest na siódmym piętrze - odezwała się jakaś blondwłosa dziewczyna, ale przerwał jej przechodzący, niziutki nauczyciel.
-Spokojnie, Argusie. Zajmę się nimi - powiedział czarodziej.
Woźny oddalił się mrucząc coś pod nosem, a wszystkie spojrzenia spoczęło teraz na czarodzieju.
-Alohomora. Wchodźcie! - zaskrzeczał otwierając drzwi klasy.
Tłum uczniów wpadł do klasy prawie stratowując nauczyciela.
Było to przestronne pomieszczenie w różnych barwach błękitu.
Przez okna wpadało słońce, a na ławki lśniły w jego blasku.
-Usiądźcie - powiedział, jak się można domyślić, profesor.
Uczniowie usiadli do ławek.
Adrianne wraz z Katherine wybrały sobie przestronną ławkę pod oknem, a Tonks i Tony usiedli równolegle do nich w drugim rzędzie.
-Nazywam się Filius Flitwick i przez najbliższe siedem lat będę waszym nauczycielem od Zaklęć. Na początek...
Po zapisaniu kilku prostych (bynajmniej takie się wydawały) regułek, Kath jako pierwsza zaczęła wypróbowywać zaklęcia lewitacji.
-Wingardium Leviosa - powiedziała.
Piórko jednak nadal pozostało na ławce - tak samo, jak po całej lekcji zmagań Kath i Adrianne.
-Myślałam, że będzie prościej - jęknęła czarnowłosa idąc z Kath, Tonks i Tonym na historię magii.
-Yhm - mruknęła Kath.
-Teraz będzie można przynajmniej trochę pospać - powiedział Tony.
                            ***
Gdy wreszcie nastała 16 godzina cała puchońska grupa wybiegła z klasy transmutacji zostawiając daleko za sobą krukonów pytających o dodatkowe wskazówki.
Wszyscy biegli na błonia - bynajmniej wszyscy Puchoni z pierwszego roku.
Mijali wszystkich innych uczniów nie zważając na ich nie przychylne spojrzenia cały czas biegnąc.
Czworo z nich - Adrianne, Tony, Jennifer oraz Treg  (nowe poznani puchoni) - wybiegli do przodu by szybciej otworzyć Wrota przez które chwilę później wysypała się chmara uczniów.
-Było świetnie - krzyknęła Adrianne padając na trawę razem z przyjaciółmi.
-Też tak uważam - Tonks odwróciła się i spojrzała na nią. -Moglibyśmy robić tak zawsze co tydzień.
-Byłoby świetnie - odezwał się Treg.
Adrianne spojrzała na niego swoimi granatowymi oczami.
Był to masywny chłopak z tak dziwnymi włosami (kto ma, na gacie Merlina rudo-blond włosy?!), że czasem przypominały jej maści koni.
-To będzie nasza tradycja - powiedziała Tonks.
Chwilę później wszyscy pierwszoroczni puchoni trzymali się za ręcę krzycząc:
-To będzie nasza tradycja!

sobota, 9 kwietnia 2016

IV - ,,Wpadłem do kociołka - szczegóły są zbyt drastyczne, byście mogły je poznać''

-Pirszoroczni! - usłyszały głos. - Do mnie!
Z latarnią w ręku, na stacji w Hogsmeade stał... olbrzym.
Dziewczyny spojrzały po sobie po czym podeszły do męszczyzny.
-Wszyscy są? To do łódek! W każdej po cztery osoby!
Posłusznie podeszły do łódek i zajęły pierwszą z brzegu co chwila się oglądając, a było na co patrzeć.
Wszędzie było po prostu czuć magię. W bluszczu, oplatającym drogowskaz, w sklepach na stacji, w latających w cieniu drzew świetlikach. Nawet łódki.
Podziwianie widoków przerwał niestety huk trzeszczenia drewna.
-Ups! - chłopak o niebieskich włosach, którego Adrianne widziała na peronie 9 i 3/4 z hukiem wskoczył do łódki, a za nim dostojnie wszedł jakiś szatyn. -Ee... przepraszam - wydukał zmieszany. - Jestem Tony.
-Ja jestem Lyra, a to Adrianne - powiedziała wyniośle szarooka. -A ty? - kiwnęła głową na szatyna.
-Amycus... - powiedział patrząc na wszystkich z wyższością.
Lyra mrugnęła do Adrianne, która patrzyła na inne płynące po jeziorze łódki.
-Status krwi? - uniosła brwi patrząc na chłopaków.
-Yy... półkrwi - mruknął Tony.
-Czysta. A wy?
-Również - powiedziała dumnie Adrianne omal nie wybuchając śmiechem wraz z Lyrą.
Spojrzała na niebieskowłosego. Był strasznie wysoki jak na pierwszaka. Miał intensywne, zielone oczy i piegi na twarzy, które połyskiwały w blasku latarni, którą trzymał na kolanach. Zrobiło jej się go szkoda. Pewnie myślał, że wylądował w łódce pełnej Ślizgonów.
Amycus na pewno nim był. Już sama jego postawa i zimne, brązowe oczy to pokazywały...
-Zaraz będzie widać Hogwart! - z pierwszej płynącej na jeziorze łódki dało się słyszeć głos olbrzyma, a tuż po przepłynięciu przez tunel wzniosły się okrzyki zachwytu.
-Piękny - szepnęła do siebie Adrianne patrząc na zamek.
-Yhm - mruknęła Lyra.
Wielki, magiczny, z wieżyczkami i płonącymi świecami w niektórych miejscach  Hogwart wyglądał przepięknie.
Dobili do brzegu i powoli wyszli z łódek.
-Wszyscy? No dobrze, cholibka, za mną!
Cała gromada wystraszonych pierwszorocznych ruszyła za olbrzymem, który już łomotał w drzwi, które otworzyły się, a oczom Adrianne i innym ukazała się... Minerwa McGonagall.
Wyglądała dokładnie tak, jak zapamiętała ją Adrianne. Szmaragdowa szata, prostokątne okulary, sroga mina i bułeczkowaty kok.
- Dziękuję ci, Hagridzie. Sama ich stąd zabiorę.
Otworzyła szerzej drzwi. Sala wejściowa była tak wielka, że wszystkim zaparło dech w piersiach. Płonące pochodnie oświetlały kamienne ściany, podobne jak w podziemiach Gringotta, sklepienie ginęło w mroku, a wspaniałe marmurowe schody wiodły na piętro.
Ruszyli za profesor McGonagall po kamiennej posadzce. Zza drzwi po prawej stronie dochodził ożywiony gwar iż Adrianne pomyślała, że reszta uczniów musi już tu być, ale profesor McGonagall zaprowadziła ich do pustej komnaty z drugiej strony. Stłoczyli się w niej, rozglądając niepewnie wokół siebie.
- Witajcie w zamku Hogwart - powiedziała profesor McGonagall. - Bankiet rozpoczynający nowy rok wkrótce się zacznie, ale zanim zajmiecie swoje miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna, ponieważ podczas całego pobytu w Hogwarcie wasz dom będzie czymś w rodzaju rodziny. Będziecie mieć zajęcia razem z innymi mieszkańcami waszego domu, będziecie spać z nimi w dormitorium i spędzać razem czas wolny w pokoju wspólnym.
- Są cztery domy: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. Każdy dom ma swoją zaszczytną historię i z każdego wyszli na świat słynni czarodzieje i znakomite czarownice. Tu, w Hogwarcie, wasze osiągnięcia będą chlubą waszego domu, zyskując mu punkty, a wasze przewinienia będą hańbą waszego domu, który przez was utraci część punktów. Dom, który osiągnie najwyższą liczbę punktów przy końcu roku, zdobędzie Puchar Domów, co jest wielkim zaszczytem. Mam nadzieję, że każde z was będzie wierne swojemu domowi, bez względu na to, do którego zostanie przydzielone. Ceremonia przydziału odbędzie się za kilka minut w obecności całej szkoły. Zalecam wykorzystanie tego czasu na zadbanie o swój wygląd.
Jej spojrzenie spoczęło przez chwilę na wszystkich uczniach, którzy nerwowo zaczęli poprawiać krawaty i peleryny.
- Wrócę, kiedy będziecie gotowi - oznajmiła profesor McGonagall. - Proszę zachować spokój. I wyszła z komnaty.
Jakaś fioletowowłosa dziewczyna wpadła na Adrianne.
-Och! Przepraszam. Nic Ci się nie stało?
-Nic nie szkodzi - powiedziała z uśmiechem. - Nic się nie stało. Jestem... - nie zdążyła dokończyć zdania, bo przez ścianę tuż za nią przeniknęło około dwudziestu duchów. Perłowobiałe i lekko przezroczyste, szybowały w komnacie, rozmawiając między sobą i nie zwracając na nich uwagi. Wyglądało na to, że o coś się spierają. Duch w kryzie i trykotach jako pierwszy zauważył tłum pierwszoroczniaków.
-O! Zobaczcie!
- Nowi studenci! - powiedział Gruby Mnich, obdarzając ich uśmiechem. - Czekacie na przydział, co?
Kilka osób pokiwało milcząco głowami.
- Może się spotkamy w Hufflepuffie! - rzekł Mnich. - To mój stary dom.
- No, idziemy! - rozległ się ostry głos. - Ceremonia przydziału zaraz się rozpocznie.
Wróciła profesor McGonagall. Duchy jeden po drugim wsiąknęły w ścianę.
- A teraz proszę stanąć rzędem - poleciła profesor McGonagall - i iść za mną.
Adrianne czuł się dość dziwnie, bo nogi miała jakby z ołowiu, ale posłusznie stanęła w rzędzie pomiędzy Lyrą, i dziewczyną z którą się zderzyła. Wyszli gęsiego z komnaty, a potem przeszli przez salę wejściową i przez podwójne drzwi wkroczyli do Wielkiej Sali.
Adrianne nigdy nawet sobie nie wyobrażała tak dziwnego i wspaniałego miejsca. Oświetlały je tysiące świec unoszących się w powietrzu ponad czterema długimi stołami, za którymi siedziała reszta uczniów. Stoły zastawione były lśniącymi złotymi talerzami i pucharami. U szczytu stał jeszcze jeden długi stół, przy którym zasiadali nauczyciele. Tam właśnie zaprowadziła pierwszoroczniaków profesor McGonagall i kazała im się zatrzymać w szeregu, twarzami do reszty uczniów. W migotliwym blasku świec wpatrzone w nich twarze wyglądały jak blade lampiony. Tu i tam między uczniami połyskiwały srebrną poświatą duchy. Adrianne spojrzała w górę i zaparło jej dech w piersiach.
Trudno było uwierzyć, że jest tam w ogóle sklepienie i że Wielka Sala nie jest po prostu otwarta na niebo.
Jednak pierwszoroczni musieli szybko spojrzeć w dół, bo profesor McGonagall ustawiła przed nimi stołek o czterech nogach. Na stołku spoczywała spiczasta tiara czarodzieja, wystrzępiona, połatana i okropnie brudna. Przez chwilę panowała ciszę, aż szew Tiary otworzył się i zaczęła śpiewać:
Za moich czasów,
czterech przyjaciół,
stworzyło
ten zamek.
Każdy z nich inny,
lecz każdy oddany.
Droga Rowena,
co najmądrza,
ceniła sobie
kreatywność i rozwagę.
Godryk Gryffindoor ,
cenił zaś
męstwo i odwagę.
Jego przyjaciel,
Salazar Slytherin
był w Hogwarcie
królem sprytu
a Helga droga,
co skrzaty przyprowadziła,
ceniła sobie sprawiedliwość.
Lecz później ich los,
zmienił ich drogi,
więc wszyscy razem
stworzyli swoje domy!
Wszyscy na sali zaczęli klaskać.
Teraz wystąpiła profesor McGonagall, trzymając w ręku długi zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko i imię, dana osoba nakłada tiarę i siada na stołku. Awerting, Edward!
Z tłumu wyszedł chłopak o mysich włosach i usiadł na stołku.
-RAVENCLAW! - wykrzyknęła Tiara po chwili.
Kolejne osoby podchodziły do stołka, aż wreszcie Adrianne usłyszała imię znajomej osoby:
-Carrow Amycus!
Natychmiast rozległo się głośne ,,SLYTHERIN'', tak samo jak u jego siostry.
Gdy Derrick Peregrine i Farley Gemma również trafili do Slytherinu, profesor McGonagall wyczytała:
-Greengras, Lyra!
Szarooka pewnie podeszła do stołka I usiadła na nim. Przez pewien czas trwała cisza, aż wreszcie dało się słyszeć donośne ,,RAVENCLAW!'"
Lyra wstała ze stołka i ze strachem w oczach popatrzyła na Adrianne, na co ta uśmiechnęła się do niej pocieszająco.
Kolejne osoby podchodziły do stołka, i gdy wreszcie Tonks Nimfadora, dziewczyna, która na nią wpadła i Ugword Tony trafili do Hufflepuf'u, a Weasley Charles do Gryffindooru usłyszała:
-Wright, Adrianne!
Na drżących nogach podeszła do stołku i usiadła na nim, a ostatnim co widziała, był tłum uczniów.
-Hm... ciekawe - usłyszała głosik w uchu. - Odwaga, ale... kompletny brak silnej woli... inteligentna, ale nie ambitna... Nie widzę u ciebie sprytu, ale... coś ciągnie cię do Slytherinu... Jednak, cenisz u siebie sprawiedliwość i szczerość... ale Slytherin... nie, najlepszy będzie... HUFFLEPUFF! - to ostatnie Tiara wykrzyczała, a Adrianne szybko podeszła i usiadła przy wiwatującym stole Puchonów.
-Gratulacje! - powiedział Tony. -A ja myślałem, że trafisz do Slytherinu!
Adrianne zaśmiała się sztucznie myśląc co powiedziała jej Tiara Przydziału.
-Tak naprawdę jestem półkrwi. Udawałam przed Amycusem, żeby chronić Lyrę - powiedziała patrząc jak Zayan Marie idzie do stołu Gryffindooru.
-Chronić? - spytał Tony marszcząc brwi.
-Pochodzi ze szlacheckiej rodziny. Jakby ktoś się dowiedział, że zadaje się z osobami półkrwi...
-Rozumiem... - Tony przerwał i wybałuszył oczy patrząc na stół.
Puste dotąd półmiski wypełniły się najróżniejsztmi potrawami. Jeszcze nigdy nie widziała tylu różnych rzeczy na jednym stole: befsztyki, pieczone kurczęta, kotlety schabowe i jagnięce, kiełbaski, bekony, steki, ziemniaki gotowane i pieczone, frytki, pudding Yorkshire, strudle, marchewka, sosy, keczup i, nie wiedzieć czemu, miętówki.
-Merlinie! - powiedziała fioletowowłosa. -O! Cześć Adrianne - dodała widząc czarnowłosą patrzącą na nią.
-Ee... cześć - próbowała przypomnieć sobie imię dziewczyny. - Nimfadoro.
Włosy dziewczyny stały się pomarańczowe, ale Dora szybko potrząsnęła głową i znów przybrały 'normalny' kolor.
-Proszę, nie mów do mnie Nimfadora - wzdrygnęła się teatralnie. - Po prostu Tonks.
Adrianne pokiwała głową w odpowiedzi, nie mogąc nic powiedzieć, gdyż właśnie włożyła kawałek pieczeni do ust.
Odwróciła głowę i spojrzała na stół Krukonów,  gdzie zobaczyła Lyrę, wyprostowaną i zimną, ale z przestraszoną miną. Westchnęła i wróciła do jedzenia. Gdy już wszyscy zjedli 'obiad' pojawiły się desery, a Adrianne stwierdziła, że nie zmieści już nic więcej.
-Jaki masz status krwi? - spytała przyjaźnie Tonks.
-Półkrwi. Moja matka jest mugolką, a ojciec czysystokrwistym czarodziejem - odparła wymijająco.
-O! To może jesteśmy spokrewnione! - powiedziała uradowana. -Czy pochodzisz z linii Black'ów?
Adrianne zachłysnęła się sokiem dyniowym,  ale nim zdążyła odpowiedzieć uratował ją dyrektor.
-Moi drodzy! - powstał. - Witajcie w nowym roku w Hogwarcie!
Wszyscy na sali ucichli.
-Mam nadzieję, że wszyscy się najedli i napili. Chciałbym wam przekazać kilka uwag wstępnych. Pierwszoroczniacy niech zapamiętają, że nikomu nie wolno wchodzić do lasu, który leży na skraju terenu szkoły. Pan Filch prosił mnie też, żebym wam przypomniał, że między lekcjami, na korytarzach, nie wolno używać żadnych czarów oraz, że lista zakazanych przedmiotów zwiększyła się do 428. Radziłbym ją przeczytać, ponieważ niektóre są... trochę nietypowe. Próby do quidditcha rozpoczną się w drugim tygodniu semestru. Każdy, kto jest zainteresowany grą w barwach swojego domu, powinien zgłosić się do pani Hooch. I ostatnia uwaga. Teraz możecie rozejść się do swoich pokoi. Pierwszoroczniacy idą za prefektami.
Adrianne, Tony i Tonks wstali razem od stołu i skierowali się do Pokoju Wspólnego za swoim prefektem, Augustusem Turbinem.
-Jesteście metamorfogami? - spytała.
-Ja tak - powiedziała Tonks.
-Ja nie... Ee... gdy miałem dziesięć lat, wpadłem do kociołka - zaczerwienił się, a dziewczyny zaniosły się śmiechem, na co inni spojrzeli na nich ciekawsko. -  Sczegóły są zbyt drastyczne, byście mogły je poznać - dodał coraz bardziej się czerwniąc i przeczesując ze zdenerwowania swoje niebieskie włosy, w których wyglądał uroczo.
Wreszcie dotarli do ośmiu beczek,  a prefekt zwrócił się do nich.
-By wejść, musicie zastukać w drugą dolną baryłkę beczki w rytmie ,,Helga Hufflepuff'' Kto źle zastuka - zostanie oblany octem. Spróbujcie!
Adrianne wzruszyła ramionami i rytmicznie wystukała ,,Helga Hufflepuff'' w pierwszą beczkę, a jej wieko się otworzyło ukazując tunel.
Jednak nie wszyscy mieli tyle szczęścia i niektórzy zostali oblani octem.
Gdy już wszyscy przeszli przez tunele wydrążone w beczkach weszli do Pokoju Wspólnego.

Był to ciepły, przestronny pokój w barwach żółci i czerni. Na środku znajdowało się 18 foteli ustawionych w kręgi, a po bokach można było dostrzec kilkanaście drewnianych stolików i krzeseł. Było tu również mnóstwo roślin doniczkowych, ale Adrianne w oczy rzucał się najbardziej bluszcz oplatający obraz Helgi Hufflepuff wiszący nad kominkiem. Po bokach kominka można było zobaczyć zaś parę wielkich, okrągłych drzwi w kształcie beczki, a na przeciwko nich, w odległej ścianie wmurowano tablicę ogłoszeniową.
-Dormitorium dziewcząt znajdują się po lewej, chłopców - po prawej.
Tonks i Adrianne pożegnały się z Tony'm i otworzyły lewe drzwi. Ujrzały schody i zaczęły się wspinać, aż wreszcie gdy przeszły już chyba z trzy piętra znalazły tabliczkę:
Pokój drugi:
Nimfadora Tonks, Adrianne Wright i Katherine Moon
-No to wchodzimy - powiedziała radośnie Dora popychając drzwi.
W środku stały trzy puste żółte łóżka, a obok nich walizki i klatki z sowami dziewcząt. Obok znajdowały się drzwi - zapewne prowadzące do łazienki, ale uwagę Adrianne przykuła żółta zasłona, za którą znajdowało się... okno.
-No tak. Szliśmy do lochów, a później, wchodząc tu przeszliśmy trzy piętra - mruknęła i zaczęła się rozpakowywać, gdy nagle drzwi pokoju otworzyły się i ukazała się brązowowłosa dziewczyna.
Miała mnóstwo piegów, które rzucały się w oczy przy jasnej skórze dziewczyny, a oczy migotały czarnym blaskiem.
-Hej - powiedziała. Miała piękny głos. Zachrypnięty, mocny, dźwięczny, ale melodyjny. - Jestem Katherine, ale mówcie mi po prostu Kath.
-Nimfadora, ale błagam, mów mi po prostu po nazwisku - Tonks.
-Adrianne.
Kath skinęła każdej głową i zajęła wolne łóżko.
-Wiecie może, dlaczego jesteśmy w pokoju drugim? - odezwała się Adrianne.
-Na tabliczce w pokoju pierwszym, były cztery nazwiska. Widocznie w tym roku jest dużo Puchonów - Kath wzruszyła ramionami. - Kto wchodzi pierwszy do łazienki?
-Ja - powiedziała Adrianne i szybko zamknęła się w łazience.
Umyła się szybko, przebrała w piżamę, rozpuściła włosy i wyszła.
Powiedziała współlokatorkom dobranoc i ledwo dotknęłam policzkiem poduszki odpłynęła w objęcia Morfeusza...
                              ***
Zagalopowałam się. Jak na razie to jest mój najdłuższy rozdział i zarazem napisany nie w dwa tygodnie, ale w dwa dni!
Od razu służą wyjaśnienią co do okna u Puchonów: z racji tego, że sama jestem Puchonką, a uznałam za karygodne, że Puchoni nie mają okien, do pokoi prowadzą schody. Dlatego też Pokój Wspólny znajduję się w lochach, ale dormitoria na parterze.
Co do tytułu: nie wiem co mnie naszło xD
Oki. To chyba wszystko.
Pozdrawiam
Nicolette :*

środa, 6 kwietnia 2016

III - W pociągu

Szum wiatru za oknem zbudził wszystkie ptaki na ulicy Balmoral Road. Słowiki, sikorki i jaskółki zaczęły poranny koncert.
Adrianne zakryła poduszką głowę, ale zaraz zerwała się z łóżka przypominając sobie jaki dziś dzień - 1 września. Dzień, w którym wkroczy w mury Hogwartu. Zadowolona ubrała się w mugolskie ubrania i stanęła przed pustą powierzchnią jej kufra. Otworzyła swoją szafę i wywaliła wszystkie ubrania.
Po krótkich rozterkach do kufra wpakowała 3/4 szafy po czym zaczęła wkładać do niej jeszcze pergaminy, pióra, kałmarze, książki, szaty...
Mimo, że miała jeszcze trochę miejsca w kufrze dziennik swojego ojca i różdżkę schowała za pazuchę po czym zeszła do kuchni na śniadanie.
W kuchni, przy blacie stała czarnowłosa, bardzo wysoka kobieta o szczupłej figurzę i luźnych ubraniach oraz włosach zrobionych w delikatną kitkę.
-Cześć - przywitała się z mamą. -Pomóc w czymś?
-Dzień Dobry! Nie, nie trzeba - uśmiechnęła się.
Dziewczynka pokiwała głową i usiadła do stołu na którym pani Wright kładła właśnie talerz z kanapkami.
W błyskawicznym tempie spałaszowała kanapki i podbiegła do drzwi.
-Spokojnie! - roześmiała się kobieta wychylając głowę zza drzwi kuchni.
-No to się pospiesz!
-A to? - mam dziewczynki uniosła w górę czarną sakietkę i potrząsnęła nią.
-Podaj! - jęknęła, a mama zręcznie rzuciła, na co dziewczynka od razu złapała lewą ręką.
-Możemy jechać?
-Tak, poczekaj.
Pani Wright założyła sandały i szybko pomogła córce wnieść kufer do samochodu.
Adrianne jeszcze raz spojrzała na swój dom. Zielony, z niebieską dachówką, dwoma piętrami i oknami pod którymi sterczały doniczki z pelargoniami.
Otworzyła drzwi samochodu i wsiadła do niego. Drzwi opla otworzyły się po raz drugi i za kierownicę wsiadła jej matka.
-To, co? Jedziemy? - spojrzała na córkę.
-Jedziemy!
Podróż przebiegła w ciszy, a każdy pogrążył się we własnych myślach. Wreszcie srebrny opel zaparkował pod stacją King's Cross.
Adrianne i jej mama wysiadły z samochodu, wypakowały kufer oraz klatkę z sową i przeszły do peronów.
-7, 6... - mruczała mama dziewczynki.
-9!
Podeszły do peronu dziewiątego i przeszły przez barierkę pomiędzy nim, a peronem dziesiątym.
Oczom rodziny Wright ukazał się duży, czerwony pociąg, a obok niego tłoczyli się uczniowie i ich rodzice
-Pisz do nas raz w tygodniu! - przestrzegała jakaś kobieta niebieskowłosego chłopca.
-Daj spokój, Tamaro. Wystarczy jak dasz znak życia raz w miesiącu, Tony - roześmiał się jej mąż na co dostał od żony sójkę w bok.
Adrianne zwiesiła głowę. Jak bardzo chciałaby mieć ojca!
-Czas się pożegnać - szepnęła jej mama do ucha klękając przed nią.
-Przez pierwszy miesiąc pisz często. Później nie musisz się odzywać - matka dziewczynki spojrzała z niepokojem na ognistą sowę córki, Iskrę.
-Nie martw się - pocieszyła ją dziewczynka.
-Będę tęsknić - powiedziała jeszcze jej matka i przytuliła ją.
Trwały w uścisku bardzo długo, aż wreszcie Adrianne wsiadła do pociągu.
Przeszła pół korytarza, aż wreszcie, nienapomykając żadnego pustego przedziału, otworzyła pierwsze lepsze drzwi.
W przedziale siedziała czarnowłosa dziewczyna ze stalowymi oczami i czarnej sukni z gorsetem. W tych ubraniach, i splecionych włosach w ciasnego koka, wyglądała bardzo szykowne.
Szybko spojrzała na nowo przybyłą i powiedziała zimno.
-Imiona? Nazwisko? Status krwi?
-Adrianne Lynx Wright...
Nie dokończyła zdania, a dziewczyna wpychnęła ją do przedziału tym samym sadzając na siedzeniu. Zasunęła zasłony, zamknęła drzwiczki i usiadła naprzeciwko niej składając ręcę.
-Przykro mi, że poznałyśmy się w taki sposób. Nie chciałam jednak, by moji szlachetni kuzynowie wtargnęli tu i pomyśleli, że siedzę z jakimś zdrajcą krwi. Jestem Lyra Elladora Greengras.
Brunetka spojrzała na szarooką jak na kosmitkę, aż wreszcie przypomniała sobie zapiski z dziennika - ,,Rody czystokrwiste to rodziny, które nie ożeniły się z żadnym mugolem ani mugolakiem. Noszą szykowne stroje i zachowują dobre maniery. Zazwyczaj pierwsze, o co pytają poznając daną osobę to...''
-Nie jestem czystej krwi - powiedziała zabierając kufer z półki i szykując się do wyjścia.
-Yhm. Ród Wright'ów nigdy nie ożenił się z mugolem. Swoją drogą, myślałam, że ten ród już wymarł. Ostatni umarł mój wuj, Fineas...
-To mój ojciec.
Lyra wytrzeszczyła oczy po czym wstała i uściskała oszołomioną niebieskooką o mało jej nie dusząc.
-No wreszcie trafiłam na kogoś normalnego! Myślałam, że jesteś taka jak inni i będziesz mnie zanudzać o swojej czystości krwi - mówiła z przejęciem, a widząc minę swojej kuzynki dodała uśmiechając się łagodnie - Twój ojciec był zdrajcą, został wydziedziczony ze swojego rodu i ślad o nim zaginął. Później zginął. Nikt nie wiedział, że założył rodzinę...
Nowe wiadomości wirowały w głowie Adrianne. Jej ojciec zdradził ród. Był czystokrwistym czarodziejem. Był wujkiem Lyry...
-Jesteśmy kuzynkami? - wydukała.
Szarooka pokiwała głową.
-Wreszcie spotkałam kogoś normalnego z mojej rodziny! Oczywiście nie licząc mojego kuzyna, Syriusza Blacka... - urwała, zdając sobie sprawę, co powiedziała.
-Do jakiego domu chciałabyś należeć? - szybko zmieniła temat Adrianne.
-Jakimś sposobem muszę należeć do Slytherinu będę musiała przekupić jakoś Tiarę Przydziału. No chyba, że chcę zafundować nieprzyjemne rzeczy związane z moją rodzinką - skrzywiła się. -A ty?
-Obojętnie mi - rzuciła.
Nastała niezręczna cisza.
-Jak ktokolwiek tu wejdzie, powiesz, że jesteś czystej krwi... - zaczęła, ale dźwięk rozsuwanych drzwi przedziału przerwał jej wypowiedź.
Do przedziału wszedł starszy od nich chłopak z brązowymi włosami i takiego samego koloru oczami.
Spojrzał na Lyrę, a ta szybko przybrała zimną postawę.
-Kto to? - spytał chłopak dostrzegając niebieskooką.
Adrianne zaczęła swoją rolę i wyprostowując się powiedziała zimnym głosem:
-Adrianne Lynx Wright, ze szlacheckiego czystokrwistego rodu Wright'ów.
-A... tak... - wydukał szatyn patrząc na nią lekko podejrzliwie. - Nie przeszkadzam.
Zamknął drzwi przedziału, a Lyra wywróciła oczami.
-Takie mam z nimi życie. Chyba pójdę się przebrać. Mam dość tej sukni z gorsetem.
-Yhm. Ja też.
Przebrały się w szaty w toalecie i zaczęły rozmowy.
Adrianne dowiedziała się dużo o swoim ojcu, a Lyra - o życiu w mugolskiej rodzinie. Kupiły słodycze od pani z wózkiem, przejrzały książki (głównie Lyra)...
Wreszcie przyszedł jednak czas na wyjście z pociągu.
-No to... idziemy - westchnęła Lyra.
Otworzyła drzwi pociągu i wyszła nowej przygodzie na przeciw...
                            ***
Hej :)
Jak rozdział się podoba?
Troszkę się nad nim namęczyłam, ale chyba nie jest taki zły?
Co do następnych rozdziałów - pojawiać się będę za około 2 tygodnie. Będzie już troszkę więcej postaci i będą być może dłuższe :)
Pozdrawiam
Nicolette

piątek, 1 kwietnia 2016

Miniaturka Fremione - ,,Prima Aprillis!''

Hermiona Granger z westchnieniem wstała z łóżka i odłożyła książkę słysząc pukanie do drzwi.
Otwarła je i zobaczyła... pustkę... nic.
Zmarszczyła brwi i już miała z powrotem wrócić do czytania książkę gdy poczuła jak ktoś ją łaskocze z tyłu i cmoka w czoło.
-Fred! - zaśmiała się. -Wystraszyłeś  mnie!
Odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętego rudzielca.
-Cóż, powinienem teraz powiedzieć:  nie chciałem, ale powiem - chciałem. Chodź - pociągnął szatynkę za rękę.
-Dokąd idziemy?
-Na przyjęcie urodzinowe - powiedział ciągnąć dziewczynę przez puste korytarze.
-Kogo? - spytała zdziwiona.
-McGonagall - powiedział, wzruszając ramionami.
Hermiona parsknęła śmiechem.
-Jak na ten rok, to coś słaby ten Prima Aprilis.
Fred gwałtownie stanął w miejscu.
-Ja mówię na serio! - udał oburzenie
-Nie uwierzę, póki nie zobaczę!
-To chodź, a zobaczysz.
Przeszli jeszcze kilka par schodów aż wreszcie dotarli na siódme piętro i weszli do sali.
Hermiona otworzyła usta ze zdziwienia.
Sala była przystrojona barwnymi kolorami. Na kanapie - kaczce siedział Lee Jordan, na parkiecie w kształcie żaby tańczyły 4 pary, a przy barze kłębiło się mnóstwo uczniów, a wśród nich siedziała i popijała Ognistą...
McGonagall!
-Nie wierzę - wyszeptała Hermiona.
-Chodź, zatańczymy - powiedział Fred obserwujący jej zdziwienie i pociągnął ją na parkiet.
-Powiedz, że to sen.
-Yy... nie - odparł Fred patrząc na podchodzącego do nich Dubledore'a tańczącego z McGonagall.
-Odbijamy! - krzyknął wesoło profesor i zabrał Hermionę do tańca.
-Pan Dyrektor?! Co się tu dzieje?
-Świętujemy - rozpromienił się dyrektor.
-Ale... nie, to niemożliwe... profesor McGonagall... co ona robi?!
-Cóż... mówiąc prosto - obchodzi swoje urodziny.
-A uczniowie? - Hermiona zmarszczyła brwi.
-Co robią uczniowie?
Hermiona już otwierała usta, ale jej wypowiedź przerwał gong.
-Wszyscy do stolika jubilatki! Zaraz będzie zdmuchać świeczki!
W głowie Hermiony kłębiło się mnóstwo ptzedziwnych - i strasznych - rzeczy, ale podstawowym pytaniem zostawało jedno:
Co tu się, na gacie Merlina, dzieję?!
Podeszła do stolika. Inni uczniowie byli równie zdezorientowani co oni, niektórzy uśmiechali się pod nosem, a jeszcze inni patrzyli na profesor McGonagall jak na kosmitkę.
Hermiona szybko policzyła świeczki i zdębiała. Szesnaście?!
Zanim zdążyła się nad tym zastanowić profesor McGonagall już miała zdmuchnąć świeczki aż nagle...
Wszystko ucichło, zrobiło się tak ciemno, iż nic nie można było zobaczyć.
Po dwóch minutach ciemności na środku parkietu pojawiło się światło, a w nim Fred i George.
-Prima Aprilis! - krzyknęli chórem.
Wszyscy zaczęli się śmiać, albo udawać oburzenie, a Hermiona podeszła do Freda.
-Kto był McGonagall?
-Ja - wyszczerzył zęby George.
-Eliksir Wielosokowy? - bliźniacy pokiwali głowami. -A Dumbledore?
-Tak, panno Granger? - za Hermioną stanął dyrektor.
-Nie udawaj, kimkolwiek jesteś, doskonale go grasz...
Bliźniacy wybuchli śmiechem.
-Przepraszamy, panie dyrektorze... nie zdążyliśmy jej jeszcze powiedzieć, że jest pan prawdziwy.
-A teraz... my zdmuchniemy świeczki! - krzyknął George.
-Jak to? - zdziwiła się Hermiona.
-Co jak to? Dzisiaj są nasze urodziny.
                             ***
Witajcie!
Macie tu taką Prima Aprilisową miniaturkę. Zdaję sobie sprawę, że jest... słaba, ale pisałam ją dopiero dzisiaj... Jeśli chodzi o datę, to coś mi się z nią przestawia :/
Rozdział najpóźniej za trzy tygodnie :)
Pozdrawiam
Nicolette